5 września członkowie Związku Żołnierzy Represjonowanych Politycznie Żołnierzy-Górników obchodzili swoje doroczne święto. Z tej okazji wzięli udział w nabożeństwie odprawionym przez kapelana jednostki ks. por. Sławomira Gadowskiego i złożyli kwiaty pod Pomnikiem Wdzięczności na skwerze za kolegiatą. Uczestniczyli też w zebraniu zorganizowanym w sali widowiskowej Atlantic. O działalności związkuPrzewodniczący Zarządu Okręgu ZŻRPŻG Lucjan Bindek przypomniał, iż w latach 1949-1959 żołnierze-górnicy nazywani niewolnikami w mundurach zmuszani byli do katorżniczej pracy w kopalniach podczas odbywania zasadniczej służby wojskowej godząc tę ciężką i wyniszczającą pracę z trudami intensywnego szkolenia wojskowego. Przez 10 lat w polskich kopalniach pracowało podczas służby wojskowej ok. 200 tys. żołnierzy. Byli żołnierze-górnicy zrzeszeni są w Związku Żołnierzy Represjonowanych Politycznie Żołnierzy-Górników. W wejherowskim okręgu działają dwa koła związku - w Wejherowie i Pucku, które obecnie liczą 432 członków – 243 żołnierzy-górników i 189 wdów po zmarłych żołnierzach. Jak dodaje Lucjan Bindek wielu członków związku jest już schorowanych i w podeszłym wieku. Działalność związku wspierają samorządowcy, w tym najbardziej Prezydent Miasta Wejherowa Krzysztof Hildebrandt a także przedsiębiorcy – Jerzy Groth i Andrzej Kotłowski.W spotkaniu żołnierzy-górników uczestniczyli m.in. zastępca prezydenta Wejherowa Bogdan Tokłowicz, wójt gminy Wejherowo Henryk Skwarło, sekretarz powiatu Marek Panek oraz oficerowie dowództwa Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej w Wejherowie - zastępca komendanta kmdr Jan Szynalik i kmdr ppor. Jarosław Dziekoński.Bolesne wspomnienia- Praca w kopalniach była bardzo ciężka i niebezpieczna, a po pracy dawali nam jeszcze mocny wycisk, po to żeby nas gnębić do oporu – mówi Lucjan Bindek, który pracował w kopalni „Ziemowit” niedaleko Lędzin i Bierunia Starego w latach 1954-56. – Spaliśmy oficjalnie od godz. 22 do 4 rano i to nie zawsze, bo nieraz bywało, że jakiś kapral organizował nam dodatkowe zajęcia z musztry do północy. O godzinie czwartej była pobudka a o szóstej musieliśmy już być na stanowiskach pracy pod ziemią. Po zjeździe na dół windą trzeba było jeszcze przejść około kilometra. Warunki w tej kopalni były bardzo trudne. Cywilni górnicy nie chcieli tam pracować, bo na urobku woda lała się na głowę, jak pod prysznicem. Nie pomagały specjalne gumowe kapelusze, które miały chronić przed wodą, ale nie przepuszczały powietrza i po kilku czynnościach pot zalewał oczy. Lucjan Bindek- Traf chciał, że jeszcze żyję – dodaje wspominając jedno zdarzenie podczas pracy w kopalni, które miało miejsce akurat w dniu jego urodzin. – Na nocnej zmianie wywiercaliśmy i wyrąbywaliśmy chodnik dla lokomotywy. Gdzieś nad ranem wybierałem resztki wyrąbanego węgla a z hełmu za koszulę zaczyna sypać mi się ze szczelin miał i okruchy węgla. Na wszelki wypadek postanowiłem cofnąć się. Zdążyłem tylko odskoczyć a dosłownie obok mnie runęła kilkutonowa bryła węgla. W pierwszym momencie tak się przestraszyłem, że byłem gotów wracać na górę. Ale po namyśle zostałem, bo przecież trafiłbym do aresztu lub więzienia za zejście za stanowiska pracy. Pomyślałem wtedy sobie zapalając karbidówkę „Panie Boże, jeszcze mam żyć”. Do dzisiaj jak o tym mówię, to ciarki przechodzą mi po ciele. To było straszne. Pracy jednak się nie bałem. Najbardziej dokuczało mi jednak gnębienie przez tych kaprali i żołnierzy funkcyjnych, którzy nie musieli pracować w kopalniach a jeszcze wyżywali się na nas. Lucjan Bindek oprócz pracy w kopalni i poobiednich zajęć ogólno-wojskowych uprawiał sport. Do tak uciążliwej służby trafił dlatego, że jego ojciec był przedwojennym oficerem Marynarki Wojennej. Ojciec we wrześniu 1939 roku był dowódcą baterii na Kępie Oksywskiej. Po trafieniu do niewoli niemieckiej przez 4 lata był więźniem obozu Stutthof. W 1945 roku został ponownie wcielony do zawodowej służby w Marynarce Wojennej i pływał na trałowcu ORP „Mewa”, ale w okresie stalinizmu został bezpodstawnie zwolniony ze służby i skazany na 4 lata kamieniołomów. Tekst i foto: Henryk Połchowski